Jak zostałem ateistą



Próbuję przypomnieć sobie, jak to się stało, że pewnego dnia przestałem wierzyć w Boga.


Najstarsze z moich wspomnień sięgają licealnej lektury “Niezwyciężonego” Stanisława Lema. Bohaterowie tej książki na odległej planecie zmagają się z mikro-robotami, powstałymi na skutek sztucznej ewolucji i łączącymi się w ogromne, inteligentne chmury, zdolne niszczyć statki kosmiczne i wymazywać ludzką pamięć. Chyba po raz pierwszy dowiedziałem się wtedy, że żywe może nie różnić się od martwego, że granica między jednym a drugim nie jest wyraźna. Ewolucja biologiczna może być dalszym etapem ewolucji Kosmosu, a w takim razie  “życie” wcale nie musi być “tchnięte” w materię przez Wszechmocnego Boga. Dziś te procesy są coraz dokładniej opisywane poprzez “wielką historię” (Big History), a astrofizyk Eric Chaisson dowodzi nawet, że obie ewolucje przebiegają na tej samej zasadzie.


Rzeczywistość według współczesnych nauk: supergromada Laniakea. Zawiera 100 tysięcy galaktyk. Jedną z nich jest nasza Droga Mleczna, złożona ze 100 miliardów słońc...


W każdym razie, nawet jeśli nie straciłem wtedy do końca wiary, Bóg stał mi się mniej potrzebny, gdyż zacząłem tłumaczyć sobie pochodzenie życia na nowy sposób. Co ciekawe, jakoś nigdy nie robiły na mnie wrażenia różnice między Księgą Rodzaju, a naukową teorią Big Bangu. Początek całego Wszechświata jakoś mnie nie martwił. Mój Bóg był chyba nie tyle Stwórcą świata, co Dawcą życia i właśnie tutaj zaczęły się moje problemy.


Powieść Lema to jedyny moment, kiedy pamiętam siebie jako wierzącego, a odkrycie “mechanicznej ewolucji” jako wewnętrzny wstrząs, z którym trudno mi było sobie dać radę. Kiedy w kilka lat później zacząłem studiować i popularyzować wiedzę o wczesnym chrześcijaństwie, a zwłaszcza o historycznym Jezusie z Nazaretu, byłem już ateistą. Czytałem poważne akademickie prace pisane po angielsku nie tylko przez ateistów, ale przede wszystkim przez protestantów, Żydów, nielicznych katolików. Najpierw opisywałem te prace w internecie, potem na łamach krakowskiego “Znaku”. Zorientowałem się, że jedyna hipoteza, uznawana przez biblistów o różnych światopoglądach mówi o tym, że Jezus był żydowskim prorokiem, wierzącym w rychłe nadejście Królestwa Bożego i koniec świata. Miało to nastąpić za życia jego samego i jego uczniów. Nowy Testament to w gruncie rzeczy jedna wielka apologetyka: dramatyczne próby zrozumienia, dlaczego Królestwo nie nadeszło.


Największego dystansu nabrałem do katolicyzmu. Moje artykuły “biblisty-ateisty” były czytane i różniły się mocno od kościelnej biblistyki, układanej poprawnie według wskazówek z Watykanu. Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów poprosiło mnie o zrobienie tłumaczenia tajnej instrukcji watykańskiej “Crimen Sollicitationis”. Ten ponury dokument, którego nie wolno było powielać, komentować ani trzymać poza biskupimi sejfami, stanowił przez dziesięciolecia podstawę do prowadzenia w Kościele min. tajnych spraw o pedofilię. Praca nad tłumaczeniem pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego przestępstwa seksualne wobec nieletnich (których w Kościele wcale nie było więcej, niż np. w sierocińcach) spowodowały wyludnienie się kościołów w tylu krajach niegdyś chrześcijańskiej Europy. 


Do dziś źle to wygląda, choć papieże już nie przemilczają tematu. W marcu z udziału w papieskiej Komisji do Ochrony Nieletnich zrezygnowała Maria Collins, irlandzka ofiara przemocy seksualnej duchownych. (Powód: kardynałowie zablokowali powstanie trybunału, mającego sądzić biskupów, ukrywających przestępstwa podległych im księży diecezjalnych). Na katolickich stronach wciąż nie wolno mi podawać linka do mojego “nieautoryzowanego” tłumaczenia, a kiedy pytam, czy polski Kościół przygotowuje własną, oficjalną wersję, spotykam się z głuchym milczeniem…


Apartamentowiec Spire Lofts, dawny Kościół Wincentego de Paulo na nowojorskim Brooklynie (fot. własna)


Czy to wszystko daje mi solidne i w pełni wystarczające powody, aby być ateistą? Kościół złożony z grzeszników może przecież wykrzywiać Boże dobro; hipotezy o Jezusie historycznym są w gruncie rzeczy bardzo wątłe z powodu braku nie-chrześcijańskich źródeł do badania jego nauczania, a nawet ewentualne powstanie życia z materii nieożywionej nie oznacza jeszcze, że Wszechmocny nie istnieje. Opowiadam tutaj historię moich zwątpień, na ile potrafię ją odtworzyć. Nie twierdzę, że układa się ona w spójną całość.


W ostatnich latach największy wpływ na mój ateizm miało przeprowadzone przez fizyka Davida Deutscha rozróżnienie między “elastycznymi” hipotezami o świecie niewidzialnym, stawianymi przez dawne mitologie i “twardymi” hipotezami współczesnej nauki. Przez świat niewidzialny Deutsch rozumie zjawiska i procesy zbyt szybkie albo zbyt powolne, zbyt ogromne albo zbyt mikroskopijne, abyśmy je rejestrowali naszymi zmysłami.


I tak w znanym greckim micie objaśniającym pory roku bogini Demeter, matka Persefony, jest zimą smutna, gdyż jej córka musi przez tych kilka miesięcy mieszkać w podziemiach Hadesu. Skutkiem stresu bogini jest chłód i jałowa ziemia. Deutsch zauważa, że gdyby starożytni Grecy wybrali się do Australii, mieliby problem z tym mitem, gdyż w czasie greckiej zimy - w Australii jest akurat najcieplej. Czy w tej sytuacji Grecy odrzuciliby mit? Najprawdopodobniej uzupełnili by go o jakieś ad hoc wyjaśnienie, np. że w Australii jest tak gorąco, bo tam właśnie Demeter przegania upały z Grecji.


Deutsch tłumaczy sukcesy nowożytnej nauki tym, że hipotezy naukowe nie dają się tak łatwo “naciągać” pod nowe, zaskakujące obserwacje. Obecne wyjaśnienie pór roku: oś Ziemi jest nachylona w stosunku do płaszczyzny jej obrotu wokół Słońca, co daje przez pół roku silniejsze, a przez drugie pół roku słabsze nagrzewanie. Odchylona od osi Grecja marznie w tym samym okresie, kiedy leżąca na drugiej półkuli, nachylona do osi obrotu Australia - walczy z letnimi upałami. Zdaniem Deutscha przy takiej 'twardej" hipotezie np. ewentualne odkrycie, że Grecja i Australia mają te same pory roku w tym samym czasie - od razu sfalsyfikowałoby całą teorię. Nie ma żadnej łatwej do wprowadzenia zmiany, która - podobnie jak poprawka z przeganianiem ciepła przez Demeter w greckim micie - mogłaby teorię “nachylenia do płaszczyzny obrotu” uratować.


Potrzebna byłaby zupełnie nowa teoria. W tej sposób nauka rozwinęła się bardzo szybko, zastępując słabe hipotezy coraz lepszymi, podczas kiedy mity  przez całe stulecia podlegały zaledwie drobnym, wymuszonym poprawkom. 


Creation Museum w Kentucky (USA) umieściło w zrekonstruowanej Arce Noego dinozaury. A jak przeżyły potop pancerniki? Na zdjęciu szkielet glyptodona, przodka pancerników z Ameryki Południowej. 


Zostawmy jednak na boku mity. Czy teologia chrześcijańska i inne teologie powstałe w tzw. religiach Księgi - nie postępują przypadkiem podobnie? Katolicyzm pod wpływem Jana Pawła II uznał na przykład, że ewolucja to “coś więcej niż hipoteza”. Jak to rozumieć? Ano tak, że człowiek wprawdzie powstał na skutek ewolucji jako zwierzę, ale potem Bóg wykorzystał ten “wyewoluowany materiał biologiczny” i tchnął w niego duszę…


Czym taka “poprawka” (a raczej pospieszna, powierzchowna synteza) różni się od korekty starożytnych Greków, którzy według Deutscha ratowaliby mit o Persefonie, zagrożony obserwacjami z Australii? Nie widzę tu prawie żadnej różnicy. I znów: nie jest to jednoznaczny powód do odrzucenia Boga. Religie Księgi z ich “teologią wymuszonych poprawek” mogą nie budzić zaufania, ale są przecież jeszcze inne religie.... 


W pewnym momencie masz już jednak zbyt wiele tych wątpliwości i nagle odkrywasz, że tak naprawdę stałeś się już ateistą. To trochę jak z przyjaźnią. Wybaczamy przyjaciołom jedną nielojalność, potem drugą, może jeszcze trzecią. Jednak po przekroczeniu pewnej granicy zaufanie znika. 


Dziś żyję w smutnym przekonaniu, że Bóg prawdopodobnie nie istnieje.


Według steemitowego @orenshani7 “twarde”, sprawdzalne hipotezy mogły poprzedzać religię. Jego zdaniem elity kapłańskie w wielkich starożytnych cywilizacjach Mezopotamii, Egiptu, Chin wyłoniły się jako grupy, które zaczęły wiązać obserwacje ciał niebieskich z takimi zjawiskami, jak wzbieranie rzek, deszcze i susze. Kapłani zaczęli trafnie “prorokować”, kiedy najlepiej siać, a kiedy urządzać żniwa. Tak powstały religie. Zarówno prości rolnicy, jak i królowie zwrócili się wtedy do kapłanów z innego rodzaju pytaniami: “Czy urodzi mi się syn?” albo “Czy wypowiedzieć wojnę sąsiedniemu królestwu?” Kapłani nie znali odpowiedzi, ale szybko odkryli, że w zupełności wystarczy, aby tylko niektóre z ich proroctw się sprawdzały. Gdy komuś proroctwo się sprawdziło, opowiadał o tym innym w zdumieniu, a wyznawców przybywało. 


Zdaniem @orenshani7 działa tu ten sam mechanizm, co w przypadku gry na loterii: szansa na trafienie konkretnej kombinacji liczb jest niezmiernie mała i (prawie na pewno) nigdy ci się to nie przydarzy. Ale kiedy tysiące i miliony wypełniają kupony, szansa na czyjąś wygraną rośnie. Wierzący trwający przy Bogu bo “cuda się zdarzają” nie różni się niczym od gracza, kupującego kolejny kupon, bo “Zawsze ktoś wygrywa, a zatem dlaczego nie ja?”



OD AUTORA:

Publikuję ten post w ramach naszego cyklu temaTYgodnia jako “Najostrzejszy zakręt w moim życiu”, gdyż sam ten temat wymyśliłem i uznałem, że muszę w tej sytuacji dać innym dobry przykład :) Nie zgłaszam jednak tego postu do rywalizacji o nagrodę w naszym konkursie, gdyż byłoby to nielogiczne w sytuacji, kiedy ufundowałem część nagrody. NIE GŁOSUJCIE NA TEN POST W PODSUMOWANIU TEJ EDYCJI TEMATYGODNIA!

(Jeśli jednak post się spodobał i chcecie upvotować, to się nie obrażę ;)


Zródła zdjęć: 1, 3


Dodatkowe informacje:

Eric Chaisson, The Natural Science Underlying Big History, tu.

Dariusz Kot, Jezus zapomniany, tu. 

Tajna watykańska instrukcja Crimen Sollicitationis, tu.

David Deutsch, A new way to explain explanation, tu.

@orenshani7, The winner effect, tu.


English translation of this post here




H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
34 Comments