Gra Endera, czyli kosmiczne mrówki a sprawa polska

Jakoś tak mnie naszło, żeby poszukać ekranizacji czytanej ładnych kilka lat temu powieści O.S. Carda "Gra Endera". Nie musiałem szukać długo, jak się okazało - powstała w 2013 roku. No to co, oglądamy? Oglądamy!

PIERWSZE WRAŻENIE

Trafiła mi się wersja z dubbingiem. W sumie preferuję napisy, dzięki czemu mam pełniejszy wgląd w grę aktorów, ale darowanemu koniowi się w uzębienie nie zagląda, nie ma co wybrzydzać. Na samym początku zostajemy wprowadzeni w sytuację już nie geo-, ale wręcz kosmopolityczną. Wiele lat temu (z perspektywy filmu) lub za wiele lat (z naszej perspektywy) Ziemia została zaatakowana przez rasę Formidów, swoimi zachowaniami bardzo przypominających swojskie mrówki. Zginęły dziesiątki milionów ludzi, lecz dzięki akcji jednego bohaterskiego pilota udało się zniszczyć statek z królową Formidów i odeprzeć natarcie. Od tego momentu zjednoczona ludzkość szykuje się do kontrataku.

HODUJEMY ZBAWCĘ ZIEMI

W tym momencie poznajemy Andrew Wiggina - młodego chłopca, trzecie dziecko w rodzinie przybyłej do USA z Polski. By mógł przyjść na świat rodzice musieli się ubiegać o specjalne pozwolenie (przeludnienie!), jednak ponieważ widziano szansę, że będzie on zbawcą ludzkości - takiego zezwolenia udzielono. Gdy trochę podrósł, trafił do szkoły przedwojskowej, gdzie obserwowano, jak sobie radzi ze szkoleniem. Kluczowym testem, rozstrzygającym o jego dalszych losach, było to, jak zareagował na decyzję o usunięciu go z programu. Oczywiście - Andrew test przeszedł i trafił już do ściśle wojskowej szkoły.

Tam od początku wyróżniał się inteligencją, spostrzegawczością i talentem taktycznym. Błyszczał na zajęciach w sali pozbawionej ciążenia, i szybko ze zwykłego rekruta stał się członkiem drużyny Salamandry. Tu początkowo miał bardzo ciężko - dowódca imieniem Bonzo nie życzył sobie żółtodzioba w drużynie, starał się maksymalnie utrudnić mu życie i go poniżyć. Nawet w momencie, gdy dzięki temu żółtodziobowi Salamandry wygrały kolejny pojedynek. Z drugiej strony - to właśnie w tej drużynie chłopak poznał Petrę, która od tego momentu zostaje jego przyjaciółką i w trudnych momentach udziela mu, jakże potrzebnego, wsparcia.

REKRUT STAJE SIĘ DOWÓDCĄ

Pomysłowość Wiggina szybko sprawiła, że wojskowi dowódcy uczynili go samodzielnym dowódcą - reaktywując drużynę Smoka, patałachów, którzy kilka lat wcześniej zostali ukarani rozformowaniem za to, że nie potrafili wygrać nawet pojedynczej potyczki treningowej. Andrew dostał pod swoją komendę grupę wyrzutków. Chyba wszystkich znał z poprzednich etapów szkolenia, a choć nie zawsze ich relacje układały się idealnie - udało mu się utworzyć z nich drużynę idealną. Punktem kulminacyjnym była walka szkoleniowa, w której Smokom udało się, dzięki chytrej strategii, pokonać Salamandry połączone z jeszcze jedną drużyną. Tego były dowódca Wiggina, Bonzo, nie był w stanie znieść i postanowił się zemścić.

CZŁOWIEK WCIĄŻ ŻYJE W CZŁOWIEKU

Gdy Andrew brał prysznic po walce, został znienacka zaatakowany. Odparł jednak atak i gdy wydawało się już, że wszystko skończy się w miarę łagodnie, sprawy przybrały tragiczny obrót. Odepchnięty Bonzo upadł, uderzył głową o ostrą krawędź i prawie zginął. Zdarzenie to bardzo wstrząsnęło Andrew, który postanowił opuścić bazę i wrócić na Ziemię, porzucając wszelkie myśli o walce z Formidami.

Problem jednak polegał na tym, że Ziemia nie mogła sobie na to pozwolić. Dowódcy floty kosmicznej wykorzystali siostrę Wiggina, by ta go odnalazła i nakłoniła do powrotu. Nie przyszło jej to łatwo, ale ostatecznie cel został osiągnięty. Andrew wrócił do szkolenia - tym razem na daleką planetoidę, gdzie miał się uczyć kierować coraz liczniejszymi formacjami w skomplikowanym symulatorze, pod czujnym okiem Mazera Rackhama - tego właśnie bohaterskiego pilota, który ocalił Ziemię w czasie Pierwszej Wojny Kosmicznej.

OSTATNI TEST

I tym razem szkolenie szło dobrze. Andrew radził sobie wyśmienicie, dowodząc swoimi zaufanymi ludźmi. W końcu nadszedł dzień testu ostatecznego, ostatecznej symulacji. W razie zakończenia jej powodzeniem, miał zostać nominowany głównym dowódcą całej ziemskiej flotylli. I choć zadanie okazało się bardzo trudne, dla osiągnięcia sukcesu nie zawahał się poświęcić tysięcy własnych jednostek, nie zawahał się zniszczyć jednym celnym uderzeniem potężnej broni całej planety Formidów. Wygrał swoją grę.

Tylko... czy była to rzeczywiście ostatnia gra? Czy decydujący cios w niej zadany przyniósł Enderowi (trafniejszego przydomka nie można było mu nadać) radość i szczęście? Jak ostatecznie zakończyły się losy Formidów? O tym trzeba się przekonać samemu.

WRAŻENIA...

Sam film oglądało się zupełnie przyjemnie. Oczywiście, każda tego typu ekranizacja wiąże się z odstępstwami od książki, zawsze konieczne są jakieś zmiany. Jednak mam wrażenie, że w tym przypadku nie były one aż tak znaczące i sama główna idea została prawidłowo przekazana. Pod względem wizualnym też trudno się do czegoś przyczepić, choć pewnie specjaliści od spraw kosmicznych znaleźliby jakieś sposoby ulepszenia obrazu stacji kosmicznych, a zwłaszcza scen batalistycznych. Z dzisiejszej perspektywy trudno też uwierzyć, by Ziemianie osiągnęli taki poziom techniczny w ciągu zaledwie kilku dekad ;) Cieszę się także, że reżyserowi nie przyszło do głowy, by wątek przyjaźni Andrew i Petry rozwinąć w kierunku miłosno-erotycznym - choć pewnie wielu by się nie powstrzymało...
Jeśli chodzi o grę aktorów, to najlepiej oceniłbym postaci dowódcy - Hyruma Graffa, bohaterskiego pilota Masera Rackhama i czarnoskórego sierżanta (tu również znakomity dubbing!), a także Bonzo. Sam Andrew trochę mniej mnie przekonywał, jakoś inaczej go sobie wyobrażałem, a i głos w dubbingu nie do końca pasował mi do postaci.

... I PRZEMYŚLENIA

Jednak najważniejsze są kwestie filozoficzne, jakie i książka, i film stawiają przed nami. To przede wszystkim problem udziału dzieci w wojnie. W dzisiejszych ziemskich realiach potępiamy to i staramy się nie dopuszczać, by tak młodzi i niedojrzali ludzie uczestniczyli w okrutnych konfliktach zbrojnych. Jednak w kosmicznym starciu - to właśnie młody, elastyczny umysł, jego zdolności adaptacyjne, kreatywność stanowią największą zaletę i tylko one mogą przechylić starcie na naszą korzyść, tylko one mogą, jak się wydaje, ocalić Ziemię. Czy w takiej sytuacji będzie to etyczne? Czy wolno dążyć do zabicia w nich człowieka i utworzenia ślepo posłusznej maszyny bojowej?

Inną istotną sprawą są sami Formidzi. Czy rzeczywiście są to bezmyślni i okrutni najeźdźcy, których trzeba za wszelką cenę zniszczyć? A co, jeśli to jednak istoty myślące i rozumne, które nie zjawiły się na Ziemi bez powodu, przekonawszy się zaś o istnieniu na niej innej rasy rozumnej - zmieniły swoje plany? Co, jeśli to nasi bracia w rozumie, z którymi jednak nie potrafi(liś)my nawiązać kontaktu?

I wreszcie - czy zawsze możemy wierzyć we wszystko, co widzimy i we wszystko, co nam mówią? Czy w ogóle istnieją autorytety, których powinniśmy słuchać i nie kwestionować tego, co słyszymy?

PODSUMOWANIE

Ode mnie tak 8,5 na 10, zdecydowanie nie były to stracone dwie godziny. Dla miłośników sci-fi pozycja obowiązkowa, dla pozostałych - też warto.

PS. Temat tygodnia nr 2 - bo Kosmos i Układ Słoneczny

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
6 Comments