"Kosmiczna inkwizycja"
Olaboga, to nie Welles,
wnet wyczulibyśmy ściemę,
krzycz: "Karetka!", nie, "Policja!"
to Kosmiczna Inkwizycja!
Są czerwone kapelusze,
krucyfiksy, stuły, kusze,
kieł, poduchy i pilotka,
na fotelu jęczy ciotka.
Wywleczone wszystkie brudy,
grzechy, grzeszki i grzeszeczki,
w stosach płoną torfu grudy,
i Antonia sławne teczki.
Bowiem papież rzekł kosmitów:
"Muszę skarcić Ziemian rzesze,
za te miecze i lemiesze,
za skręcone wodomierze,
za wyrwanie serc w ofierze,
za Dahmera - dzikie zwierzę,
za kult cargo i za Fargo,
za Sosnowiec i za Radom,
za popsucie dnia sąsiadom,
i za kabarety polskie,
bo konferansjerzy spoko,
lecz <<Koń Polski>> - kij im w oko"
No więc widowisko-thriller,
chociaż Jackson już nie żyje,
to jak w Doomie, rechot losu,
inwazja piekła z kosmosu.
Wałbrzych, Madryt w morzu ognia,
Płock, Madera i Kamczatka,
już na działce wujka Władka,
grilla nie powącha dziatwa.
Hiroszima, Oklahoma,
Kaukaz, Lima, Bora Bora,
New York City, tfu, Sodoma,
nic ocalić ich nie zdoła.
Legat Ufotorquemada,
pięść oślizgłą w niebo wznosi:
"Od Kanady po Potosi,
sięga inkwizycji szpada!"
Brak perspektyw na interwał,
zaś przyczyna bólu - jedna,
inkwizycji znana cecha,
że jej nikt się nie spodziewa.