[temaTygodnia] Pytanie bizonów o mentalność zwycięzcy

Ekspansja, rozwój, pozyskiwanie nowych terenów, surowców, siły roboczej - homo europeicus ery nowożytnej, odkrywszy przy pomocy karawel rozległe tereny Nowego Świata zaczął robić to, co przez wieki istnienia organizacji feudalnych na Starym Kontynencie - walczyć, zdobywać, rozszerzać.

1200px-Bison_bison_d.jpg

↑ Bizon (źródło: Wikipedia)

Dziki Zachód jest przykładem takiej walki - państwo potrzebujące udowodnić sobie, że potrafi przesuwać swoje granice do Pacyfiku w myśl sformułowanego w XIX w. "Manifestu Destiny" rozlewało się na zachodnie prerie z zastraszającą dla autochtonów dynamiką. Była to kraina możliwości mająca dla wytrwałych i odważnych nagrody takie jak złoto, kamienie szlachetne, idealne do zabijania bizony, uderzająco rozległe tereny pod uprawę roli... Na drodze stali Indianie - Lakota, Czejeni, Arapaho, a wcześniej Creekowie, Powhatan czy wielu innych - walka przypominała starcie Goliata już nie z Dawidem, ale z mrówką. Ironią i rechotem historii jest fakt, że Indianie odegrali kluczową rolę w przetrwaniu pierwszych osadników przybyłych na tereny przyszłych Trzynastu Kolonii, głównie przez pomoc w postaci żywności, jak również wiedzy na temat życia w określonym środowisku. W porównaniu z kolonizatorami, którzy trafili na afrykańskie plemiona tj. Zulusi w Kolonii Przylądkowej czy Aszanti na Złotym Wybrzeżu, a więc cywilizacje będące w pierwszym przypadku na krzywej wznoszącej w stronę Złotego Wieku albo nawet w jego rozkwicie, czy w drugim przypadku, wprawdzie słabnącego od średniowiecza teokratycznego imperium, które nadal miało wielowiekową kulturę o bardzo dopieszczonym systemie prawnym - Indianie północnoamerykańscy byli prostymi koczownikami bez znajomości pisma innego, niż obrazkowe, trudniący się głównie wypasem bydła, polowaniem czy wyprawianiem skór. Mieli naprzeciw siebie bezwzględne państwo o organizacji, technologii i przemyśle, który przekraczał prawdopodobnie ówczesne zdolności poznawcze rdzennych mieszkańców.

Piszę to, bo miałem ostatnio niezbyt konstruktywną dyskusję z przedstawicielami poglądu, że rdzenni mieszkańcy Afryki "mogli przewidzieć co ich czeka", "gdyby nie kolonializm, dalej lepiliby domki z gówna", "przynieśliśmy im cywilizację" (ach, ta pierwsza osoba liczby mnogiej) i tym podobne bzdury. Skąd bierze się tendencja do zrównywania z poziomem ekskrementów ludzi, którzy wiedli swoje życie w określony sposób, bo pozwalały na to okoliczności - owszem, nie budowali zamków czy mechanizmów powodujących wylatywanie ogromnych kawałów metalu z cylindrycznych struktur, ale mieli swoje desygnaty honoru, wiary, mieli obrzędy, wojny, nierzadko wydające się bezdusznymi, obrzędy. Chociażby lud Baganda żyjący na terenie dzisiejszej Ugandy posiadał rytuał, który zarządzał władca, zwany mutesa (naradziwszy się uprzednio z żuchwami przodków - wierzono, iż ta część ciała jest nośnikiem duszy), a polegający na... chwytaniu i zabijaniu ludzi o konkretnej charakterystyce poruszających się po królestwie (np. noszących sandały, kryteria były zawsze specyficzne). Jak makabrycznym mogło się to wydawać, było to częścią tradycji, a w odpowiedzi na pytanie o taki porządek rzeczy, zszokowani Brytyjczycy, otrzymywali enigmatyczną odpowiedź: "On nas zabija, żebyśmy czuli, że żyjemy". Zaczepiamy tutaj o temat bez jednej dobrej odpowiedzi - istotę praw człowieka i zasadności idealistycznego twierdzenia o ich uniwersalności. Inna sprawa, że lud Baganda posiadał złożoną strukturę hierarchiczną, prawo, pismo, rolnictwo - widząc nieraz makabryczny skrawek rzeczywistości, łatwo jest nim zasłonić szerokie spektrum czynników, jakie składały się na cywilizację. Mimo wszystko Ci dumni ludzie żyją w powszechnej opinii jako dzikusy i tych, co się dali złapać w siatkę na plaży albo wódz sprzedał ich za paczkę fajek (jedyny moment, który mnie odrobinkę drażni w najlepszej polskiej komedii po transformacji ustrojowej). A Aztekowie to tylko wyrywali serca, budownictwo, religia, język - nieważne.

Ale czy naprawdę nie ma na tyle wrażliwości w ludziach, że to co zostało przez Europejczyka podeptane zasługuje tylko na rechot i kpiny? Czy tak trudno jest w ułamku stopnia spróbować się zrozumieć kolonizowanych ludzi, którym sam proces raczej serwował cierpienie pod płaszczykiem okazyjnego humanitaryzmu, niż humanitaryzm saute? Czy równowaga sił nie jest tak zaburzona, że sympatia do słabszego powinna przejawiać się choćby w szacunku do jego próby walki i oporu? Bo to trochę tak jak z tymi bizonami - szybko wśród ludzi penetrujących Dziki Zachód zorientowano się, że bizon jest zwierzęciem nie znającym strachu czy pojęcia wroga - można było jechać obok stada godzinami i odstrzeliwać kolejne sztuki podjeżdżając do nich na najbliższą odległość, a postrzelenie przywódcy stada skutkowało zatrzymaniem się jego towarzyszy wokół truchła i posępnym mruczeniem wydawanym przez te majestatyczne stworzenia, co czyniło rzeź jeszcze łatwiejszą. Ta słabsza strona konfliktów kolonialnych miewała swoje osłody zuluskiej Isandlhwany czy indiańskiego Little Bighorn, ale najczęściej było to Kalahari Hererów. Naprawdę, mentalność zwycięzcy to przedziwny ptak... a może jest jakieś racjonalne wyjaśnienie?

Tekst w ramach temaTygodnia "2: Bezprawie (film)"

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
7 Comments