Czy uda nam się jeszcze zatrzymać?

Świat pędzi, to fakt. Jak byłam malutka, przez ponad rok mieszkałam z tatą w Paryżu, obserwując jak wiele może być dzieci, które są zgromadzone na jednym placu zabaw. Albo jak wielki może być E’Leclerc. Jak długo z naszego miejsca zamieszkania jechaliśmy do centrum. Próbowałam w swoim dziecięcym umyśle obiliczyc, ile razy większa jest ode mnie wieża Eiffela. A później wróciliśmy do Polski, do miasta na południowym wschodzie, gdzie już wtedy byłam zdziwiona jak bardzo jest monotonnie. W tej monotonii żyłam aż do 18 roku życia, gdy podjęłam znaczącą decyzję o kolejnej przeprowadzce. Tym razem padło na Londyn. Od pierwszego momentu poczułam się jak ryba w wodzie, miasto tętniło życiem, ludźmi, galerie były pełne, zawsze można było zamienić z kimś słowo, dwa, zejść niżej na kawę, papierosa, a później czasami, spotkać się znowu. Pokochałam ten zgiełk, tę nieobliczalność, a przede wszystkim zachwyciłam się estetyką miasta na nowo.

Już od małego zaczęłam odkrywać w różnych postaciach, czym jest sztuka, jaki jej cel. To odkrywam do dziś. Również w sobie.

Fotografia była moją pierwszą pasją, której dałam się porwać do ognistego tanga. Najpierw zaczęłam robić zdjęcia analogiem, minoltą, która w końcu musiała się zepsuć (albo to ja byłam winowajcą). Później przeszłam na lustrzankę Sony, której bardzo długo pozostawałam wierna, bo w myśl idei mojego mentora, pana Markowskiego „na nic sprzętu kupa, jak fotograf...” No właśnie. Wyciągałam z niej ile tylko się da, najmniej jak możliwe ingerując w zdjęcia obróbką cyfrową.

FC8CCB32-EFA9-4B2C-ACDE-C5E95FECA48C.jpeg
Klaudia, 2014

39922D3D-0E82-4E9E-957D-F02C04613AA0.jpeg
Chlopiec, 2011

I to było jeszcze przed erą instagramową. Nie neguję, sama korzystam, świetnie się przy tym bawiąc.

Miałam plan, aby moje pierwsze studia były związane z fotografią, lecz sama jak gdyby zarzuciłam na siebie albo zbytnią ambicję, która pozbawiła mnie wtedy lekkości i otwartej głowy do tworzenia, albo też nie wiedziałam co miałabym po tej fotografii robić, oprócz zdjęć portretowych i rodzinnych.

AEB8179B-115D-42E9-9122-F5C9CA6734A2.jpeg
Czułość, 2014

Ale dwa lata przerwy w tworzeniu zdjęc, zmotywowały mnie do podszlifowania teorii. Jednym tchem przeczytałam Barthesa (o którym pisałam w artykule Światło i cień), pochłaniałam wiele filozofii, różnych teorii, a przede wszystkim - oglądałam wystawy. Poznałam wtedy Vivian Maier, w której kompletnie przepadłam i wracałam trzy razy, Doisneau, Mann, Cartier-Bresson, Stein, Kertesz, Avedon i wielu wielu innych twórców, którzy wywarli na mnie niezatarte wrażenie.

Doszłam do pewnych wniosków, analizując fotografię dziś.
Za Barthesem - najważniejsze jest punctum. Które ukazuje to, co widz ma zobaczyć. Głębię. Istotę. Nie nas, lecz pracę.
Za klasyką - za dużo bałaganu i hałasu wzmaga poczucie kiczu.
Za Vivian Maier - prawdziwy model, to ten obok nas.

Prawdziwe piękno? W nas samych. W tym, czym chcemy się podzielić. Jeśli nie mamy widzowi nic do zaoferowania prócz ładnego zdjęcia, co mamy w sobie?

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
14 Comments