Mój Vincent (temaTYgodnia #17)

Bardzo cieszy mnie, że wśród ostatnich tematów tygodnia pojawił się wpis o Oscarach, bowiem mamy tam cudowny, polski akcent. Równocześnie mam o czym się wypowiedzieć w pierwszym wpisie dotyczącym tematów tygodnia.

6153E7FF-7D96-4EF0-90E5-E56C142FDF79.jpeg

O mojej miłości i fascynacji do sztuki, mogą się państwo przekonać czytając moje wpisy. Tym bardziej, mając okazję podczas podróży do oglądania na żywo Van Gogha, mogłam sama przekonać się o jego geniuszu artystycznym. Van Gogh malował dość krótko, bo osiem lat, lecz zrobił tak wielki postęp, jaki wielu twórców robi przez całe życie. Co ciekawe, w ciągu życia sprzedał tylko jeden obraz. Finansowo wspierał go brat, Teo. Pragnę tu zaznaczyć, iż w dziewiętnastym wieku farby były dosyć sporym wydatkiem, ponieważ technologicznie używano naturalnych spoiw i wypełniaczy (ołów, mangan, chrom, proszkowane kamienie szlachetne - lapis lazuli, ametyst, etc.), metody bardziej zaawansowane weszły w drugiej połowie, lecz były mniej dostępne - dopiero końcem XIX a początkiem XX wieku rozprzestrzeniły się na większa skalę, dzięki czemu twórcy mogli trochę bardziej odetchnąć z ulgą.

Dzisiaj wielu ludzi zastanawiać się może, dlaczego ówczesna sztuka zaniża swoje loty i sięga najniższych ludzkich instynktów. Naprzeciw tej tezie wychodzi Dorota Kobiela wraz ze swoim pomysłem na powstanie filmu opierającego się o warsztat Vincenta Van Gogha - dziewiętnastowiecznego holenderskiego mistrza.

Autorski pomysł absolwentki malarstwa warszawskiej ASP i szkoły filmowej A. Wajdy, zakładał w pierwotnej wersji kilkuminutowy film nawiązujący do prac malarskich Holendra. Lecz po dojrzeniu pomysłu, podejmuje decyzje o zrobieniu filmu fabularnego. Do tego potrzebuje co najmniej kilkudziesięciu artystów (z całego świata) doskonale władających językiem malarskim Van Gogha. Artystów pojawia się co najmniej 60, wyłonionych przez żmudny „casting”, w tym jeden również ważny dla naszej polskiej reżyserki - poznany podczas pracy, drugi reżyser filmu, Brytyjczyk Hugh Welchman, który zostanie jej pomocnikiem i mężem.

Fabuła filmu jest dosyć prosta, lecz wciągająca. Widz stara się poznać tajemnicę śmierci Vincenta, podążając za tropem głównego bohatera, który jest co do samej osoby malarza, na samym początku nastawiony sceptycznie. Lecz nie to w tym filmie jest tak istotne. Obraz filmowy oddaje widzom najprostszą i najpiękniejszą historię, wykorzystując do tego opowieść słowną i obrazową.

Najistotniejszą kwestią filmu, doskonale odpowiadającą widzowi na postawioną zagadkę „wiesz o jego śmierci wiele. Lecz co wiesz o jego życiu?” Właśnie, jego życie jest tutaj wspaniałe sportretowane - człowiek pełen miłości do świata, kochał każdy najmniejszy jego element, od subtelnych i delikatnych kwiatów, przez porywiste i pochmurne burze. Miłości do tego z czym obcował przelewając każdą myśl na płótno. Doskonale wyczuwał kolor, śmiało i precyzyjnie formując dukt pędzla. Przekuwał rzeczywistość w niesamowite dzieła. Czystość barw „przelanych” na płótno odpowiada czystości jego idei względem malarstwa.
Człowiek, który szukał piękna w życiu po tak wielu przejściach.

Wysiłek ludzi, którzy włożyli w ten film wiele ze swojego życia nie zostanie zmarnowany. To film dla pokoleń przyszłych, a szczególnie dla naszego - zagubionego w szumnej rzeczywistości prozy życia.
Mam takie małe marzenie, aby każdy początkujący, praktykujący student, adept, młody artysta obejrzał go i poczuł to, co zapewne Vincent, chciał przekazać. Aby każdy, kto zajmuje się tym, co wybrał dla siebie ujrzał głębię i istotę rzeczy, tak jak Van Gogh.

Bo moje życie odmienił.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
13 Comments