Dzieło nie dzieło, ale moje własne:)

   Najwspanialszym swoim dziełem się nie pochwalę, bo go nie mam. Był to prezent dla koleżanki - fanki Małgorzaty Musierowicz. Zarażona przez nią upodobaniem do Jeżycjady wydziergałam jej w prezencie twarzyczkę jednej z bohaterek sagi. Kto to był już nie pamiętam. Zostało mi w głowie tylko tyle, że była to dziewczyna o zadartym nosie, bujnych ciemnych loczkach na głowie, sympatycznie piegowata. Twarzyczkę dziergałam haftem płaskim i byłam potwornie nieszczęśliwa, bo nie udał mi się lewy policzek; światło się źle odbijało i wyraźnie widać było że to ściema z nitek. Niestety nie pójdę do koleżanki po fotkę "dzieła" bo już jej nie ma. :/

   (Tu dygresja: najlepszych ludzi z grona przyjaciól i znajomych mi nowotwory pozabierały i mimo że co chwila odnajdują się nowi ,równie genialni, to już nie to samo. Po prostu.. im człowiek starszy tym trudniej o serdeczną, spontaniczną przyjaźń. )

   Nie pochwalę się najlepszym, mogę za to w zastępstwie pokazać moją spódnicę spłowiałą. Spłowiała, bo farbowana przeze mnie, domowym sposobem nie miała szans zachować koloru, wisząc w szafie i z pierwotnego, jasnego brązu przeszła w coś co można by określić "kawa z mlekiem" w proporcjach: jedna piąta kawy reszta mleko. Chałupince na niej widocznej czas nie zaszkodził, choć lepiej wyglądała na pierwotnym tle. Dach nie przecieka, okna trzymają ciepło, nic ich nie ruszyło przez te lata; płotek, tak na oko, jakby wczoraj postawiony... :)
chatka.jpg

   Chałupinka, a z nią spódnica, a tak po prawdzie głównie ja, stałyśmy się kiedyś przedmiotem pogardliwej krytyki ze strony nobliwej pani na przystanku. Wracałam wtedy ze szkolnego wyjazdu w okolice nadbużańskie - miałam tam zaklepany nocleg w pokoju z bardzo wygodnym tapczanem. Niestety dziewczynie, z którą ów pokój dzieliłam zmieniła się koncepcja i postanowiła omówić tematykę integracji międzyludzkiej z naszym wspólnym kolegą. Stawszy się zbędną zastałam zamknięte drzwi. Skutek był tak, że wylądowałam na worku grochowin bo już wszystkie leżanki były pozajmowane. W lustrze się rano nie przeglądałam, ale sądząc po reakcji pani z przystanku wyglądałam "przeuroczo". :P

   Dzierganie, niestety, zarzuciłam bo to bardzo czasożerne zajęcie a plany zarobku na serwetkach czy widoczkach zmarły śmiercią naturalną, zwłaszcza, w obliczu konkurencji jaką stanowił haft maszynowy. Nie przeszkadza mi to być dumną z faktu, że opanowałam tak fantastyczną ( i bardzo kobiecą) dziedzinę rzemiosła chociaż... historia uczy, że w początkach swoich haft był, podobno, wyłącznie męskim zajęciem. Nie sprawdzałam tego u źródeł, ale skojarzenie ad hoc prowadzi mnie ku pokrewieństwu haftów z tatuażem. Warto by to pewnie sprawdzić, bo gdyby tak było faktycznie sporo ciekawych rzeczy by można na ten temat wygrzebać. Jakby nie było teraz to "babskie zajęcie" i w opinii społecznej nic nie zostało z jego pierwotnej głębi. Ot, ozdóbki na stół, czy sentencje typu "świeża woda zdrowia doda". I zaraz się pewnie jakiś man odezwie : "bo z babami to tak zawsze". :D

P.S.
Zdjęcie mojego autorstwa, chałupinka również.

Post zgłaszam do Tematów Tygodnia #19 - temat 3 "To moje własne dzieło.!"

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
16 Comments