O człowieku którego uratowało pościelone łóżko - Tematy Tygodnia

Opowiem Wam dziś historię. Historię o tym, można znaleźć się na dnie ale wciąż mieć godność. Historię o tym, że choć cały świat zapomniał, to wciąż są osoby które o nas pamiętają. Historię o tym, że trzeba robić swoje, a w końcu ktoś nas zauważy.


Mieszkam na jednym z wrocławskich osiedli, w okolicy stycznia pojawił się w naszym murowanym śmietniku bezdomny. Na początku nikt się nie przejmował, jeden z wielu w tej okolicy. Widziałem go kilka razy jak spał na kartonach zawinięty w starą pościel, czasami kręcił się w okolicy. Obiło mi się o uszy, że jest miły, kulturalny. Przy śmietniku też zrobiło się jakoś czyściej. Nie śmierdziało jak wcześniej, wokół nie było nic rozrzucone. 

Tygodnie mijały, a on dalej tam był, w sumie nic dziwnego, śmietnik duży, na głowę nie pada. Zaczął tworzyć tam pełnoprawną siedzibę, z czasem przytargał materace, koce, poduszki, a nawet tapczan który ktoś wyrzucił. Ludzie zaczęli go powoli zauważać, przynosili mu niepotrzebne rzeczy i jedzenie, a on w zamian sprzątał wokół śmietnika i nie wchodził nikomu w drogę.

Najciemniej pod latarnią

Powiem szczerze, że dowiedziałem się o nim przez przypadek. We wrześniu ktoś zrobił zdjęcie ładnie pościelonego łóżka pośród kontenerów, opisał historię na Wykopie i wpis trafił w gorące. Spojrzałem na nie i pomyślałem: Hej! Przecież to moje osiedle! Zagadałem do autora i zaproponowałem, że pomogę w organizacji jakiegoś wsparcia. Miałem już trochę doświadczenia z mediami, organizacją różnych akcji, więc przejąłem inicjatywę.



Udało mi się dorwać naszego bohatera po powrocie z terenu. Wtedy przestał być bezimiennym. Przedstawił się jako Józef, 55 letni murarz z Krotoszyna. Nigdy nie założył rodziny, całe życie jeździł za pracą. Był w Niemczech, na budowach w całej Polsce. W grudniu 2015 roku pojawił się w mieście. Miał załatwioną pracę  i wszystko miało być w porządku. Nie było.

Opowiedział mi historię o tym, że pomógł dwóm mężczyznom wnieść meble do mieszkania. W ramach podziękowania zaprosili go na wódkę. Usiadł i zaczął pić, dalej nie pamięta nic. Obudził się na klatce schodowej bez dokumentów, pieniędzy i okularów. Poszedł na Policję ale ta go zignorowała. W ten sposób stał się bezdomnym. To czy, i na ile była prawdziwa nie było istotne. Twierdził, że jest mu dobrze i niczego nie potrzebuje. Co dzień rano rusza w teren, zbiera: złom, puszki, makulaturę. Co drugi dzień idzie myć się w łaźni, czasami je obiad w jadłodajni Brata Alberta. Nie narzekał na swój los. Przyznał się, że ma problemy z kręgosłupem od pracy na budowie. Zauważyłem też poranione nogi i podbite oko. Niestety, życie bezdomnego to walka o przetrwanie, której nie widzimy. Ludzie potrafią pobić do nieprzytomności za kilka złotych albo flaszkę taniego wina. Normą są też kradzieże, wspominał, że zniknął mu wózek pełen makulatury, zabierano jedzenie. 

Chciał wyjść na prostą. Ale musiał mieć pracę, a aby mieć pracę musiał mieć adres, aby mieć adres musiał mieć pieniądze, a pieniądze -pracę, i kółko się zamyka. Twierdził, że nie pije nałogowo „Czasem piwo”. Butelek nie widziałem. Ludzie mu pomagali, dawali jedzenie, miał proszek do prania, był ogolony.

Zarabiał około 20 zł dziennie które - z tego co mówił, wydawał na jedzenie. Podczas naszej rozmowy przyszedł do niego sąsiad i dał mu siatkę. Była tam bułka i 2 okocimy, no fajnie, odpowiedzialni ludzie, dają mu alkohol, pomyślałem. Obok łóżka ktoś postawił butelki, myślał, że z sokiem, okazało się, że z domowym winem.



Nie mieszkał w schronisku bo uważał, że to jeszcze gorsze niż śmietnik, na Sali jest trzydzieści łóżek, nie można się wyspać, współtowarzysze okradają się podczas snu, łatwo o pobicie. Wobec tego wolał już żyć w śmietniku, przynajmniej miał spokój.

Reakcja Internetu

Opisałem to wszystko w poście na Mikroblogu. Zdania były podzielone, jedni pisali, że to alkoholik i niech ginie, drudzy, że trzeba mu pomóc. Stałem po stronie tych drugich. Ustaliliśmy,  że trzeba zająć się wyrobieniem dokumentów, lepiej rozeznać się w jego sytuacji, może załatwić jakąś prostą pracę?

Podczas kolejnej wizyty zacząłem nabierać podejrzeń, że może jednak ma poważny problem z alkoholem. Komunikacja z nim była bardzo trudna. Wyciągnąłem, z niego kilka informacji, to, że miał kobietę ale się rozstali, i wyprowadził się od niej. To, że pracował mimo braku dowodu ale Ukraińcy nie dawali mu żyć więc się zwolnił. Kolejnej bez dowodu znaleźć nie mógł więc załamał się i wylądował na ulicy. Tego dnia zastałem go z piwem w ręku ale jedna z dwóch butelek domowego wina wciąż była nie ruszona, więc pił, ale w miarę się kontrolował. Z pewnością miał czysto, pod ścianą była miotła i szufelka, wszystkie sprzęty ładnie poukładane. Pytałem go czego potrzebuje, znów twierdził, że wszystko ma. Pomyślałem, że jednak przydadzą mu się skarpety, bielizna, jedzenie, środki czystości. Trzeba było jeszcze go zabrać do fryzjera lub chociaż ogolić włosy.  Pozostało jeszcze wyrobienie dowodu i zadbanie o jego zdrowie. 

Założyłem specjalny tag „lozkojozefa”. Jedna z czytelniczek wyraziła chęć zrobienia małej paczki dla naszego bohatera. W jej skład wchodziły: skarpety, mokre chusteczki, konserwy, sztućce, chleb i chusteczki higieniczne. Poszedłem do niego i zauważyłem, że ktoś przyniósł mu 30 litrów wody w baniakach, do mycia.  Józef miał łzy w oczach gdy wręczałem mu paczkę. Powiedział mi, że jeden chłopak zrobił mu rano zdjęcie do dowodu, więc nie byłem sam na placu boju. Wieczorem napisałem do redaktora lokalnej gazety w jego rodzinnej miejscowości.



Następnego dnia dostałem odpowiedź, że dziękują za temat i napiszą o nim artykuł. Sprawdzili dom rodzinny Józefa ale stał pusty, skontaktowali się jednak z Sołtysem wsi który chodził z nim do szkoły. Pojawiła się więc opcja na odtworzenie dokumentów. W międzyczasie dostałem kilka przelewów od ludzi zainteresowanych jego historią, miałem więc budżet na ewentualny transport albo formalności. Gonił nas jednak czas. Dni robiły się coraz zimniejsze, a nie wyobrażałem sobie aby na kolejną zimę został w tym śmietniku.

Każdy medal ma dwie strony

Z Józefem długo rozmawialiśmy na temat alkoholu, obiecywał, że przestanie pić chociażby do czasu zakończenia Akcji. Nałóg był silniejszy. Zarabiał kilkanaście złotych i wszystko przepijał. Póki było lato, było dobrze. Ludzie przynosili jedzenie, ktoś się interesował. Fajnie, ale nie będzie tak w nieskończoność. Ja miałem tego świadomość on chyba nie. W końcu postanowiłem dać mu ultimatum: albo przestaje pić albo koniec pomocy. Niech sobie żyje, bo nikomu nie przeszkadza, a nawet jest przydatny, ale niech nie liczy na specjalne starania innych.

Napisałem do redaktora, że jednak jest alkoholikiem i nie wiemy czy jest sens mu pomagać, bo przede wszystkim nie mamy takich środków, by bez jego chęci wyprowadzić go z bezdomności. Możemy jedynie  pchnąć go w stronę normalności, ale musi pokonać tą drogę o własnych siłach, przestając pić i stając się odpowiedzialną osobą. Nosiłem się kilka dni z tym jak powiedzieć mu o ultimatum aby wziął je na poważnie, w końcu zebrałem się w sobie i zdecydowałem wieczorem podejść do niego na rozmowę.

I wtedy stał się cud

Zadzwonił naczelny gazety mówiąc, że odnalazł jego rodzinę która od roku szuka go przez policję po całej Polsce. Zgodziłem się na przekazanie numeru telefonu. Następnego dnia zadzwoniła rodzina. Okazało się, że jego historia była jednak trochę inna niż opowiadał ale to wciąż krewny i chcą mu pomóc. 

Nagle wszystko zmieniło się o 180 stopni. W momencie gdzie nawet ja straciłem motywację pojawiło się jasne światło z szansą na lepsze jutro. Józefa czekał odwyk. Załatwianie formalności zajęło kilka dni więc musiałem go utrzymać na osiedlu. Niestety inni bezdomni zauważyli, że Józef ma sporo fantów i zaczęli systematycznie go okradać. Zabrali mu puszki, wynieśli baniaki z wodą.

Gdy wcześniej z nim rozmawiałem, wspominał o konflikcie z siostrą, myślę jednak, że tak naprawdę się wstydził tego, że stał się bezdomnym. Tak czy inaczej nie mogłem mu powiedzieć o planie rodziny. Zacząłem opowiadać historię, że ktoś chce mu dać nowy wózek, załatwić pracę. Udawałem, że nie widzę, że jest pijany. Przynosiłem jedzenie licząc na to, że nie opuści miejsca w którym go karmią.

Spotkanie zostało umówione na wtorek. Ale gdy poszedłem do niego wieczorem w niedzielę, nikogo nie zastałem. Spotkałem tylko jego koleżankę która też była przejęta jego nieobecnością. Zacząłem się o niego martwić, czy coś mu się nie stało? Bałem się, że prawie go mieliśmy, a on znowu zniknął.

Na szczęście odnalazł się następnego dnia, nieco poturbowany. Okazało się, ze poszedł na sąsiednie osiedle z  innymi bezdomnymi, pomóc im ze złomem, potem się napili, wywiązała się awantura i stąd siniaki.

Mimo wszystko, odetchnąłem z ulgą, obiecałem mu, ze jutro przyjedzie do niego darczyńca z solidnym wózkiem na złom (wcześniej korzystał ze spacerówki), jedzeniem, ubraniami. Poza prezentem, postara się też załatwić pracę na czarno przy zamiataniu liści czy zbieraniu gałęzi.

Połknął haczyk, o dziesiątej miała przyjechać rodzina, specjalnie zwolniłem się tego dnia z pracy żeby dopilnować czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Poszedłem do niego za piętnaście, mówił, że jak tylko dostanie ten wózek to rusza w teren bo późna godzina i wszystko mu wyzbierają. Rodzina się spóźniała przez korki, Józef zaczął już narzekać, że tyle czeka, nic nie zarobi i tylko przejdzie dziesięć kilometrów na darmo. 

W końcu przyjechała siostra wraz z córką i zięciem. Józef popłakał się gdy ich zobaczył. Był kompletnie zdezorientowany, chciał wziąć ze sobą wózek, ubrania, cały jego dobytek. Nie rozumiał, że już tego nie potrzebuje, że jego dotychczasowe życie dobiegło końca wraz z wejściem do samochodu, a przyszłość rysuje się w lepszych barwach. Może odwyk niekoniecznie mu się spodobał ale był konieczny, by miał szansę w miarę normalnie spędzić resztę życia. Była na to szansa, rodzina spłaciła długi które miał, wyremontowała mieszkanie. Co było dalej?  Nie wiem. Moja misja skończyła się wraz z zamknięciem drzwi auta. Józef nie był już bezdomnym.

Epilog

Śmialiśmy się, że ceną za pomoc Józefowi było zajęcie śmietnika przez ludzi którzy co najmniej nie byli tak czyści jak on. Wszystko wróciło na dawne tory, wokół znów zrobił się bałagan, smród jest nie do wytrzymania. Łózko wraz z dobytkiem zostało rozebrane lub usunięte przez śmieciarzy. My jednak wciąż pamiętamy historię o Józefie – bezdomnym innym niż wszyscy, o człowieku którego uratowało pościelone łóżko.

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
16 Comments