Temat tygodnia #5 - KKK, czyli Kroniki Kusiora Kinomana Cz.4.

Gdy zobaczyłem temat  "Soundtrack mojego życia" w piątym odcinku Tematów Tygodnia, od razu skojarzyło mi się to z własną serią historyjek, które zacząłem publikować na swoim blogu http://zkusiorabani.pl. W cyklu "KKK, czyli Kroniki Kusiora Kinomana" główny motyw idealnie pasuje pod Temat Tygodnia. Dlatego też postanowiłem napisać kolejną część "KKK" i opublikować ją na Steemit w ramach Tematów Tygodnia. Jeśli ktoś chciałby poznać wcześniejsze losy Kusiora, zachęcam do przeczytania poprzednich części:
Część 1
Częśc 2
Część 3

A teraz zapraszam do lektury czwartej części!


Chyba powoli zacząłem się przyzwyczajać do swojego kalectwa. Radziłem sobie coraz lepiej z tą nogą w gipsie i chodzeniem o kulach. Przestawałem powoli przejmować się tym, że kuśtykając przez miasto wyglądam jak pokraka, ludzie mnie wytykają palcami, naśmiewają się i szydzą okrutnie. Nie wiem dokładnie co się stało, ale zauważyłem, że od pewnego czasu swoją obecnością wzbudzam powszechną pogardę i nienawiść. To dziwne, bo wcześniej wywoływałem u ludzi żal, współczucie i ewentualnie obrzydzenie. Ale nie silną niechęć.

Te negatywne uczucia wzbudzane w innych były momentami bardzo silne. Kilka razy doszło nawet do aktów agresji! Parę dni temu szedłem sobie chodnikiem, podpierając się kulami, gdy zobaczyłem idącą z naprzeciwka kilkunastoosobową grupkę przedszkolaków prowadzoną przez opiekunkę. Normalnym już dla mnie było to, że z daleka słyszałem ich pogardliwe śmiechy i szyderstwa. Na nieszczęście dla mnie, gdy byłem już stosunkowo blisko nich, poślizgnąłem się na gołębich (jak ja ich nie cierpię!) odchodach, nie zdążyłem podeprzeć się laską i wyrąbałem się na twardą kostkę brukową. Dzieciaki oczywiście w tym momencie buchnęły śmiechem, ale nie to było najgorsze. Gdy omijały moje rozłożone w nieładzie ciało, każde z nich poczytało sobie chyba za punkt honoru by sprawić mi ból. Jedne mnie kopały, inne dawały mocnego kuksańca pod żebra, niektóre gryzły w łydkę i opluwały.

Nie próbowałem się nawet bronić. Starałem się tylko zwinąć w kulkę i jak najciszej krzyczeć. Gdy kątem oka dostrzegłem, że ten konwój agresywnych bestii prawie całkowicie mnie minął, nadzieja bliskiego końca bólu i upokorzenia rozpromieniła me serce. Niestety, zanim dane mi było zaznać spokoju nadeszło najgorsze uderzenie. To druga opiekunka zamykająca kolumnę przedszkolaków chwyciła jedną z moich kul, wzięła duży zamach i przyrżnęła mi po nerkach. Bolało...


Źródło: http://niepolka.blogspot.com

Leżałem jeszcze i upewniałem się, że jestem względnie bezpieczny. Nagle poczułem wielki smutek. Zacząłem słyszeć dźwięki ciszy. I nie chodzi o to, że nagle przestałem słyszeć cokolwiek. Znowu stało się to, co mnie wcześniej kilka razy spotykało i wzbudzało mój niepokój. Usłyszałem soundtrack do mojego życia! Tym razem był to właśnie przebój Simona & Garfunkela pt. "The Sounds of Silence". Ten utwór zawsze mnie bardzo wzrusza, a że akurat w tym momencie już byłem smutny, to łzy z mych oczu polały się strumieniem. Tym razem nie panikowałem z powodu słyszenia dźwięków, których nie powinienem słyszeć. Rozkoszowałem się nimi. Pomimo melancholijnego nastroju byłem na swój sposób... chyba szczęśliwy. Jednak tego nie jestem pewny, bowiem w swoim życiu to o szczęściu zwykle słyszałem lub czytałem, a prawie nigdy go nie zaznałem.

Gdy piosenka przestała rozbrzmiewać w moich uszach próbowałem wstać. Udało mi się to dosyć szybko, bo już za trzynastym razem. Byłem bardzo obolały i brudny, dlatego pukuśtykałem jak najszybciej do swojego mieszkania. Po umyciu się i przebraniu (co przyszło mi jak zwykle ze sporym trudem) położyłem się na łóżku i zacząłem myśleć o tym co mi się przydarzyło. I nie chodzi mi tutaj o zbiorową napaść małych zabijaków pod przywództwem dwóch żądnych krwi niewinnego opiekunek (chociaż byłem bardzo zadowolony, że żadne z dzieci nie wpadło na pomysł by wbić mi scyzoryk pod żebra), ale bardziej o to co wydarzyło się po pobiciu.

Po raz pierwszy motyw muzyczny, który od kilkunastu dni słyszę od czasu do czasu w różnych chwilach mojego życia, nie wzbudził we mnie strachu. Przeciwnie - uspokoił mnie. Może to przez to, że zamiast sticomowego śmiechu publiczności czy dźwięków rodem z horroru, wokół mnie rozległa się jedna z moich ulubionych piosenek. A może już powoli przyzwyczajałem się do tego, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Że jakieś nadnaturalne zjawiska zaczynają występować w moim życiu. Dalej bowiem nie mogę mieć pewności czy słyszenie filmowej muzyki czy śmiechu to jakieś boskie lub diabelskie moce czy postępująca choroba psychiczna. Jednak do psychiatry iść nie chciałem. Za bardzo bałem się zamknięcia w psychiatryku. Strach przed tym, że skończę jak bohater "Lotu nad kukułczym gniazdem" był zbyt wielki...


Kadr z filmu "Lot nad kukułczym gniazdem"
Źródło: http://natemat.pl

Kilka następnych dni było dla mnie dosyć przełomowych. Miałem już całkiem inne podejście do tego, że moje życie ma soundtracki. Motywy muzyczne jak z filmu dodawały mi animuszu. Sprawiały, że czułem się niczym bohater filmu. Może nie jakiegoś wybitnego kasowego, hollywódzkiego dzieła, ale raczej produkcji klasy B. To mi jednak wystarczało, by czuć się pewniej w niektórych sytuacjach.

Zaczynałem czerpać radość z tego, że gdy na przykład usiłowałem podnieść się na drążku rozporowym zamontowanym w moim mieszkaniu czy też zrobić chociaż jedną pompkę (a nawet bez złamanej nogi robiłem maksymalnie trzy), to w moich uszach rozlega się utwór z filmu "Rocky" pt. "Eye of the tiger". Robiło mi się też miło, kiedy podczas moich romantycznych uniesień w czasie oglądania rozgwieżdżonego nieba towarzyszył mi podkład w postaci muzyki klasycznej. Czasami nawet na poprawę własnego humoru waliłem się patelnią w głowę czy uderzałem małym palcem u niepołamanej nogi o kant biurka, by usłyszeć gromkie śmiechy widowni, jak podczas kręcenia sitcomu.

Zaczynałem nabierać przekonania, że posiadam dar. Moc, którą tylko ja zostałem obdarzony. Słyszenie tego, czego nikt inny nie słyszy dodawało mi w kilku sytuacjach pewności siebie. Kiedyś na przykład odważyłem się rozgonić grupę gołębi, które zrobiły sobie posiedzenie na moim balkonie. Nie zdobył bym się na to, gdyby nie patetyczna muzyka, podobna do tej z "Gladiatora", która dodała mi odwagi do przeciwstawienia się przedstawicielom ptasiej rasy.

Czułem się wyjątkowy. Czułem się jak superbohater! Może nie tak sprawny i zwinny jak Spiderman -  byłem przecież prawie kaleką. Ani na pewno nie tak bogaty jak Batman, czy tak przystojny jak Superman. Moja moc w dodatku wydawała się znacznie mniej przydatna niż komiksowych bohaterów, jednak mnie to wystarczało.


Źródło: http://www.filmixer.pl

Szybko jednak przypomniałem sobie słowa wuja Bena, które przekazał Peterowi Parkerowi: "Wielka moc niesie ze sobą wielką odpowiedzialność". Tak mocno wryły się one w moją psychikę, że zacząłem czuć potrzebę wykorzystania mojego daru do zrobienia czegoś dobrego. Nie miałem jednak zielonego pojęcia jak słyszenie podkładu muzycznego do momentów z własnego życia można pożytecznie wykorzystać. "Przecież nikogo tym nie uratuję" - myślałem rozczarowany.

Za wszelką cenę jednak chciałem znaleźć jakiś sposób. Przez tydzień leżałem na łóżku i byłem pogrążony w głębokiej zadumie. Wytężałem swój umysł i myślałem nad tym jak mogę uczynić świat lepszym. Jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Co gorsza, mój "dar" zaczął mi przeszkadzać. Bowiem w trakcie tych myślowych procesów zacząłem słyszeć głośne tykanie zegara, które na przemian przyspieszało i zwalniało. Było to niebywale irytujące! Głowa już mnie bolała od tego, a moje rozdrażnienie z każdą chwilą rosło. Niestety ni jak nie mogłem tego wyłączyć. Co to za moc, nad którą nawet nie mogę panować!? To już bardziej przypominało jakąś chorobę czy przekleństwo... Mój nastrój znów stawał się coraz gorszy. Można powiedzieć, że wszystko wracało do normy.

Ciągle jednak nie chciałem się poddać. Rozważałem różne sytuacje typu pożar, huragan, tsunami czy kotek, który nie chce zejść z drzewa i w żadnej z nich nie znalazłem możliwości wykorzystania mej mocy. A to pieprzone "tik-tak" w mojej głowie doprowadzało mnie do szału!


Źródło: http://spillwords.com

Zaczynałem się poważnie obawiać, że moja głowa może w każdej chwili eksplodować. Jedynym ratunkiem dla siebie jaki widziałem było zaprzestanie myślenia o ratowaniu świata. Ba, o ratowaniu czegokolwiek. Tak też uczyniłem. Wróciłem do swej szarej, bezsensownej egzystencji, zajmując się tylko podtrzymywaniem swoich podstawowych procesów życiowych.

Głupi byłem, iż myślałem, że mogę być superbohaterem. Jestem tylko śmiesznie żałosnym Kusiorem. I niech już tak pozostanie... 

H2
H3
H4
3 columns
2 columns
1 column
4 Comments